Close

Oto historia malucha…

Bo tak właśnie nazywamy nasz sztandarowy projekt – Zmaluchem.pl. Pomysł na stronę powstał podczas mojego urlopu macierzyńskiego. Gdy zostałam mamą, największym wyzwaniem nie okazało się nocne wstawanie, ząbkowanie czy wahania nastrojów. Na to się przygotowywałam. Największe kłody pod nogi rzuciło mi moje miasto…

Ale od początku. Nigdy nie byłam domatorką. Nie byłam też wielką imprezowiczką. Zwyczajnie lubiłam miejskie życie: sklepy za rogiem, kawiarnie, knajpki, w których w weekend można zjeść fajne śniadanie. Zupełnie przypadkiem kilka lat temu zamieszkałam w ścisłym centrum Warszawy, chociaż nigdy tego nie planowałam. Zawsze poruszałam się głównie komunikacją miejską, samochód służył mi zazwyczaj do wypadów poza miasto, najczęściej w odwiedziny do rodziców. Żyłam raczej normalnie, żeby nie rzec przeciętnie, ale lubiłam to moje życie. Praktycznie do dnia porodu spędzałam długie, letnie już wieczory w kawiarnianych ogródkach, na spacerach po Polu Mokotowskim i nad Wisłą.

Wszystko zmieniło się, gdy na świecie pojawił się nowy człowiek. Mój. Oczywiście, na swój sposób wywrócił świat do góry nogami, ale mentalnie przygotowywałam się na tę rewolucję całą ciążę. Pierwsze dni w domu były trudne, ale gdy oswoiłam się już z tym małym stworzeniem i znalazło ono swój rytm, było dobrze. Mimo nieprzespanych nocy, kilogramów codziennie wynoszonych pieluch i większych niż kiedykolwiek piersi.

Mały pojawił się na świecie w połowie czerwca, więc dość szybko zachciało nam się wspólnych wyjść. Było fajnie. Siadaliśmy w kawiarnianych ogródkach, piłam lemoniadę i chodziłam na godzinne spacery. A potem niespodziewanie szybko przyszła brzydka i zimna jesień, a ja znalazłam się jakby w zupełnie innej przestrzeni.

Rozwaliło mnie moje miasto

Szybko okazało się, że do ulubionej kawiarni już nie pójdę, bo nie da się do niej wjechać wózkiem, a raz, gdy dziecko zrobiło kupę, to nie miałam go jak przewinąć. Nie zrobię zakupów, chociażby bułek na śniadanie, bo futryny drzwi piekarni i sklepu za rogiem (podobnie jak jego alejki) są zbyt wąskie, żeby się wózkiem przez nie przedostać. Kolacja w restauracji odpada, bo siedzący dookoła wywijają oczami na widok i dźwięk dziecka, nie mówiąc już o odsłoniętej do karmienia piersi. Byłam zdruzgotana. Nagle okazało się, że jestem więźniem w swoim własnym domu. Mój nastrój z dnia na dzień był coraz gorszy, podobnie jak pogoda za oknem…

Brudne szklanki i zimna herbata

Dwa miesiące po mnie swoje pierwsze dziecko urodziła też koleżanka. „To mnie uratuje!” – pomyślałam. Będziemy się spotykać. Ale szybko znudziło nam się chodzenie do siebie nawzajem, a zorganizowanie czegoś więcej niż czystej szklanki do herbaty przerastało nas obie. No i właściwie czemu nie należy nam się dobra kawa (chociażby bezkofeinowa) i ciastko? Przecież gdzieś muszą być miejsca przystosowane dla rodziców z dziećmi! Zaczęłam przeszukiwać Internet (jak ludzie bez niego funkcjonowali?). Namiętnie. Szukałam i szukałam. I czasem trafiłam na jakiś wpis blogowy sprzed kilku lat, czasem na wzmiankę o weekendowym wydarzeniu w jakiejś kawiarni, czasami na recenzję na Zomato. Wyszukanie jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym pójść z dzieckiem, zajmowało mi godziny. Ale byłam mocno zdeterminowana. Więc szukałam. A później jechałam. Raz, drugi, trzeci. Szybko okazało się, że sporo z odnalezionych przeze mnie miejsc nie istnieje lub ich opis na stronie znacznie odbiega od rzeczywistości. Jechałam do przytulnej kawiarni z uroczym kącikiem dla dzieci, a na miejscu znajdowałam zimną norę, z brudnym dywanem i pluszowym misiem bez jednego oka. Znacie to?

Pizza – niedoścignione marzenie

Po jednej tego typu wyprawie zaczęła kiełkować myśl. Odwiedziła nas znajoma z innego miasta i chcieliśmy coś zjeść. Szukałam, szukałam i znalazłam. Włoska restauracja z super kącikiem dla dzieci (wg informacji na stronie) czekała na nas i zapraszała. Poszliśmy. Sala dla rodzin była na piętrze, do którego prowadziły strome schody. Obsługa nie pozwoliła zostawić mi wózka na partnerze. Musiałam go wynieść wraz z dzieckiem i całym tobołkiem na piętro. Kącik okazał się bezużyteczny, bo niezabezpieczony i przy samych schodach. A przewijak? Był. Na parterze. Więc znowu schody. Po tej wizycie chyba pękła mi jakaś żyłka i myśl wyrosła. Do końca urlopu macierzyńskiego zostało mi 6 miesięcy. Postanowiłam, że to zrobię! Zrobię wyszukiwarkę miejsc przyjaznych dzieciom! Ale nie tylko kawiarni dedykowanych rodzinom. Przede wszystkim „normalnych” miejsc, do których można bez obaw wejść z dzieckiem. W których jest przewijak, nie ma schodów, spokojnie można nakarmić piersią. Postanowiłam, że wszystkie miejsca które się na portalu znajdą, sprawdzę osobiście. Przez kolejne 6 miesięcy i więcej, bo robię to do dziś, zwiedzałam Warszawę, szukając miejsc: kawiarni, restauracji, potem kin, muzeów, klubów. Wszystkie testowałam, sprawdzałam i opisałam. Po to, żeby innym mamom ułatwić to co dla mnie okazało się katorgą – codzienne korzystanie z miasta. 

Oto historia malucha, czyli portalu Zmaluchem.pl.

Nie znajdziecie w nim ofert sponsorowanych, płatnych recenzji, reklam. Za to znajdziecie sprawdzoną i rzetelną informację o miejscach, do których warto wybrać się z dzieckiem. I koleżanką, mężem, babcią, partnerem. Korzystajcie na zdrowie i podajcie dalej! A podczas spaceru wyglądajcie takiej naklejki. Ona was poprowadzi 🙂

logo_brand_zPL-kopia

Agnieszka

2 thoughts on “Oto historia malucha…

  1. Witam Panią serdecznie. Mieszkam w Latchorzewie…uciekłam z Muranowa bo właśnie tam byłam więźniem… Nie mogłam zrobić nic i nigdzie bedac z wózkiem.. tutaj na wsi odnalazłam trochę spokoju…nie jezdze już do Warszawy, chyba, że muszę… Miło będzie zobaczyć czy jest coś przyjaznego dla mam z dzieckiem na Bemowie …Tego mi akurat brakuje .

    Wspieram Panią myślami…bo czuję dokładnie to samo ! Też nie lubię siedzieć w domu…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

CAPTCHA


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.