Pandemia koronawirusa zaskoczyła wszystkich. Przyszła nagle, niespodziewanie, a jeszcze bardziej niespodziewanie zarządzono silne restrykcje, aby tę pandemię ograniczyć. Wprowadzono ograniczenia dotyczące niemal każdego aspektu naszego życia. Nie ma chyba osoby, która nie odczułaby skutków tej wyjątkowej sytuacji. Jednak mam poczucie, że pandemia i wprowadzone restrykcje w ogromnej mierze uderzyły w rodziców małych dzieci.
Zdalne nauczanie? Raczej zdalne zadawanie.
Zaczęło się od chaosu edukacyjnego. Z dnia na dzień zamknięto przedszkola i szkoły. Nauczyciele nie dostali jasnych wytycznych od Ministra Edukacji odnośnie tego, czy mają wprowadzić naukę zdalną czy nie. Niektórzy więc, bojąc się o to, że nie zdążą zrealizować podstawy programowej, zaczęli zasypywać dziećmi zadaniami domowymi, które miały wykonać samodzielnie w domu.
W końcu MEN zorientowało się, że zorganizowanie nauki zdalnej nie jest możliwe z dnia na dzień i odsunęło obowiązek nauczania o 2 tygodnie. Co jednak z tego, kiedy w tym czasie nie zrobiono nic, aby przygotować nauczycieli i rodziców do takiej formy edukacji. Nikt nie pomyślał o tym, że dla małego dziecka samodzielne wykonanie zadań jest niemożliwe.

Rodzice więc stali się nauczycielami swoich dzieci. Nikt nie pytał ich o zdanie, nikt nie pytał ich o to, czy mają na to czas (nie każdy w końcu korzystał z prawa do zasiłku opiekuńczego, wielu rodziców pracowało zdalnie w domu), nikt w końcu nie zapytał ich, czy mają odpowiednie warunki technologiczne. Zostali postawieni przed faktem. Nie uzyskali żadnego wsparcia ze strony MEN, często też nie dostali wsparcia ze strony szkoły/przedszkola swojego dziecka. Choć zdarzają się przypadki szkół i nauczycieli, którzy z ogromnym wysiłkiem i odpowiedzialnością za swoją pracę, podeszli do nauczania zdalnego profesjonalnie, z zaangażowaniem. Jednak wielu rodziców mówi wprost – nauczanie zdalne polega obecnie na przerzuceniu nauczania na rodziców.
Zasiłek opiekuńczy – będzie albo i nie
Zamknięcie szkół, przedszkoli i żłobków sprawiło, że wielu rodziców musiało zostać z dziećmi w domu. Nie każdy bowiem miał możliwość pracy zdalnej, nie każdy także był w stanie pogodzić opiekę nad dziećmi z pracą w domu. Tak, rodzice dostali możliwość skorzystania z zasiłku opiekuńczego, ale.. No właśnie, jest tutaj sporo ale.
Po pierwsze decyzje o przedłużeniu możliwości skorzystania z dodatkowego zasiłku opiekuńczego były podejmowane w ostatnim momenci a często nawet po terminie obowiązywania poprzednich przepisów. Zdarzyło się nawet, że rząd „zapomniał” uwzględnić rodziców małych dzieci w tarczy (tak było w przypadku tarczy 3.0). Rodzic dowiadywał się w ostatnim momencie, czy będzie mógł posłać dziecko do szkoły/przedszkola/żłobka. Nie było także pewien do ostatnich chwil, czy będzie przysługiwał mu zasiłek opiekuńczy. Zmiany były wprowadzone z dnia na dzień, bez czasu na przygotowanie.
Co więcej, zasiłek opiekuńczy przysługuje wyłącznie rodzicom dzieci do 8 roku życia. Rodzice dzieci starszych, ale nie na tyle samodzielnych, że można je zostawić same w domu, zostali zostawieni bez żądnego wsparcia. Bo co ma powiedzieć rodzic, który wychowuje 9-letnie dziecko? Prawo zabrania mu pozostawienie go bez opieki, prawo także nie daje mu możliwości skorzystania z zasiłku opiekuńczego.
Otwórzmy przedszkola z dnia na dzień
Na otwarcie żłobków i przedszkoli większość rodziców czekała z utęsknieniem…ale tempo zaskoczyło wszystkich! Decyzja o tym, że 6 maja placówki będą otwarte zapadła tydzień wcześniej. Żadna placówka nie była w stanie przygotować się na otwarcie w tak krótkim czasie, mając dodatkowo na uwadze fakt, że po drodze był długi weekend.
Co więcej, obostrzenia, które wprowadzono, było bardzo ogólne i niemal niewykonalne.
- Zachowanie dystansu dzieci i opiekunów? Nierealne.
- Powiadomienie rodziców o czynnikach ryzyka COVID-19 zarówno u dziecka, jego rodziców lub opiekunów, jak i innych domowników oraz o odpowiedzialności za podjętą decyzję związaną z wysłaniem dziecka na zajęcia, jak i dowożeniem dziecka do instytucji – to przeniesienie odpowiedzialności na rodziców.
- Możliwość (nie nakaz) zmniejszenia liczby dzieci w grupie? Kto ma więc o ty decydować?

Dodatkowo otwarcie placówek sprawiło, że pracodawcy, pod groźbą zwolnienia, zaczęli wzywać rodziców do pracy. Przedszkola natomiast nie miały miejsc, aby przyjąć wszystkie dzieci. Rodzic został w sytuacji bez wyjścia. Zdaniem ekspertów widać wyraźnie, jak nieprzemyślane i bezładne pod względem prawnym są decyzje MEN. Z jednej strony otwiera przedszkola, z drugiej wprowadza rygorystyczne wytyczne sanitarne, które ograniczają możliwość funkcjonowania placówkom. Państwo nakazuje dyrektorom placówek odmawianie przyjęć do przedszkoli, a w tym wszystkim nie mówi, co ma zrobić rodzic, którego dziecko w placówce nie znajdzie miejsca.
Niestety, zamiast oczekiwanej zmiany i powrotu do częściowej normalności mieliśmy kolejny chaos, niestety kosztem rodziców i najmłodszych dzieci. Pisaliśmy więcej TUTAJ na ten temat.
Naruszanie praw rodzica i praw dziecka
Pandemia koronawirusa niestety pokazała nam, jak niestabilne i kruche są prawa rodziców. Zapewne zdecydowana większość z nas jest (była?) zgodna co do tego, że należało zrobić wszystko, aby zatrzymać rozprzestrzeniania się wirusa. Zapadło jednak sporo decyzji, które dla rodziców, ale także ekspertów w temacie, są zwyczajnie niezrozumiałe.
Kobiety szykujące się do porodu zostały pozbawione możliwości rodzenia z osobą towarzyszącą. Tzw. „porody rodzinne” są jednym ze standardów okołoporodowych, praw wywalczonych dla kobiet, o które latami zabiegały środowiska kobiece, organizacje pozarządowe, położne. O ile zamknięcie oddziałów położniczych dla odwiedzających miało swoje racjonalne podstawy, tak zakaz rodzenie z osobą towarzyszącą, którą najczęściej jest ojciec dziecka – osoba, z którą ciężarna przebywa na co dzień w domu, wydaje się być nielogiczna. Porody rodzinne obecnie zostały przywrócone, jednak wielu roadzicom odebrano bezpowrotnie prawo do przeżywania tej wyjątkowej i niepowtarzalnej chwili, jaką jest urodzenie dziecka, wspólnie.

Wbrew zaleceniom Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników zdecydowało, że rodząca zakażona Covid-19 miała być odseparowana od noworodka oraz nie mogła karmić go piersią. Nie wiadomo dlaczego akurat w tym przypadku WHO nie było dla naszych decydentów źródłem wiedzy i wytycznych. Światowa Organizacja Zdrowia rekomendowała wręcz odwrotne działanie wskazując na brak danych, że wirus Sars-Cov-2 przedostaje się z mlekiem matki, a karmienie piersią wskazywało jako ważne źródło odporności, również w stosunku do tego wirusa.
Gdyby tego było mało, absolutnie skandaliczne decyzje podejmowały szpitale w sprawie zakazu przebywania rodzica przy dziecku przebywającym na oddziale pediatrycznym czy neonatologicznym! Wprawdzie MZ nie wprowadziło takiego zakazu odgórnie, ale wiele szpitali go stosowało. Na szczęście dość szybko pojawiło się światełko w tunelu. Liczne petycje i apele ze strony rodziców, ale także psychologów czy Rzecznika Praw Dziecka sprawiły, że większość szpitali zrezygnowała z tego zakazu, a inne w ogóle go nie wprowadziły.

Matka i praca na trzy etaty
Pandemia pokazała nam niestety bardzo wyraźnie, jak nierówny jest podział obowiązków w polskich rodzinach. W czasie pandemii 80 proc. prania, 73 proc. gotowania i 68 proc. sprzątania ogarniały kobiety. Połowa mężczyzn deklarowała, że chcieliby, żeby żony zostały już w domu na zawsze. Patriarchat ma się więc w naszym społeczeństwie bardzo dobrze…

Praca w domu, wymuszona kwarantanną, dla kobiet oznaczała podwójny (a może i potrójny) etat: pracę zawodową zdalną, pracę opiekuńczą/edukacyjną z dziećmi, którą do tej pory świadczyły szkoły, przedszkola i żłobki oraz pracę w charakterze gospodyni domowej. „Rodziny pozamykane w domach starają się zapewnić sobie normalne funkcjonowanie – posiłki są przygotowywane, zakupy zrobione, porządek utrzymany, a dzieci uczestniczą w lekcjach, odrabiają zadania. Te wszystkie czynności nie robią się same” – czytamy w wywiadzie z Anną Zachorowską-Mazurkiewicz, który ukazał się w Wysokich Obcasach. Na początku pandemii, mężczyźni się zaktywizowali. To wzmożenie trwało jednak tylko dwa tygodnie. Potem im się znudziło.

Pandemia to stan wyjątkowy, dla wszystkich. To sytuacja trudna, nieprzewidywalna, wymagająca podejmowania ryzykownych, niepewnych decyzji. Jednak zadaniem Państwa jest jak najlepsze zadbanie o obywateli w takiej sytuacji. Mam poczucie, że rodzice zostali zostawieni sami sobie w czasie pandemii. Bo zasiłek opiekuńczy nie rozwiąże wszystkich problemów.

Autorka: Karolina Bury, z wykształcenia socjolożka z zamiłowaniem do języka polskiego. Zawodowo zajmuję się komunikacją marketingową. Interesuję się NVC (komunikacja bez przemocy) oraz alternatywnymi formami edukacji. Prywatnie jestem mamą Niny i Leona. W czasie wolnym nałogowo czytam książki, bezwarunkowo kocham psy.
Pani Karolino,
jeżeli już Pani cytuje badania jako socjolożka, to proszę podać źródło. Badanie IRCenter (do którego Pani się odnosi) powinno się tutaj według mnie pojawić.
„Patriarchat trzyma się mocno”
„Na początku pandemii, mężczyźni się zaktywizowali. To wzmożenie trwało jednak tylko dwa tygodnie. Potem im się znudziło.”
Co to oznacza mocno? Jak mężczyźni się zaktywizowali? Czy przejeli na początku więcej obowiązków, a potem mniej? Dlaczego tak się stało? Zmiana wynikała z nudy? Serio?
Dużo w Pani tekście emocji, opinii, a mało faktów. Jeżeli już to wybiórczo cytowanych.
Pani Magdo, mapisałam ten artykuł jako rodzic. Nie jest to analiza socjologiczna ani materiał badawczy, jest to moja opinia (do której mam prawo, takża jako socjolog).