Zapisz się na nasz newsletter, aby otrzymać 30%rabat na zakup książki „Zakaz gry w piłkę.
Tekst Agnieszki Krzyżak-Pitury z maja 2023 r.
Spychamy dzieci na place zabaw, wypraszamy z restauracji, głośno komunikujemy swoje niezadowolenie względem najmłodszych w komunikacji publicznej.
Wywieszamy sąsiedzkie „prośby” o „nadzorowanie bąbelków”, „uciszanie wrzasków” lub skrajnie „trzymanie bachorów w domu”. Zakazujemy gry w piłkę, malowania kredą przed blokiem i wchodzenia do sklepów. I nie wstydzimy się wrzucić ogłoszenia „wynajmę, ale bez dzieci i zwierząt”. Tak na co dzień traktujemy dzieci.
Te same, które z okazji Dnia Dziecka obsypywać będziemy prezentami i zapraszać na lody. I potem koniecznie wrzucać słodkie selfiaki z maluchami na media społecznościowe. W pozostałe dni roku traktujemy dzieci jak ludzi drugiej kategorii. Bo z pewnością nie jak obywateli, którzy mają takie same prawa jak dorośli.
Miasta bez dzieci, bo ważniejsze są samochody
Przyjrzyjmy się przestrzeni publicznej, naszym miastom większym i mniejszym. Okolicy, w której mieszkamy. Widzicie na ulicach dzieci? Zauważyć je można szybko przemykające z rodzicem na przystanek autobusowy. Ale trzeba mieć dobre oko, żeby człowieka metr dwadzieścia wypatrzyć zza zaparkowanego na chodniku SUV-a.
Czasami widzimy dzieci w autobusie, ale zazwyczaj wtedy, gdy akurat wycieczka szkolna jedzie do kina. Czasami o ich istnieniu przypomina nam naklejka na tylnej szybie, która informuje innych kierowców o „dziecku w aucie”.
Dzieci żyją obok nas. W miastach dorastają, uczą się, po prostu żyją. Nie zmienia to faktu, że nadal nie traktujemy ich jak pełnoprawnych mieszkańców naszych miast. Nie tworzymy miast, w których mogłyby bezpiecznie i zdrowo dorastać. Dlaczego? Z własnej wygody.
Aby oddać dzieciom przestrzeń my — dorośli — musielibyśmy się nieco przesunąć. Zaparkować swoje samochody w miejscu do tego przeznaczonym, a nie na chodniku. Nie podjeżdżać samochodem pod same drzwi szkoły, tylko odprowadzić dziecko na piechotę. Automatycznie zwalniać, kiedy zbliżamy się do przejścia dla pieszych lub szkoły. Nawet jeśli nie widzimy w okolicy dziecka, ale z myślą, że może się tu pojawić. Dla wielu kierowców w Polsce takie zachowania są nie do pomyślenia.
Te samochodowe zwyczaje dziwią, tym bardziej że już dobrze wiemy, jak negatywny wpływ na nasze dzieci mają spaliny. Mimo to stawiamy własny komfort dojazdu autem dosłownie wszędzie nad zdrowie najmłodszych. Wszelkie próby zmiany myślenia spotykają się z oporem mieszkańców miast, w tym także rodziców. Nie chcemy Stref Czystego Transportu, nie planujemy i nie budujemy bezpiecznych dla dzieci dróg rowerowych. Najwyraźniej zbyt trudno jest nam podjąć wysiłek zmiany nawyków, które mogłyby nadać dzieciom podmiotowość.
Szkoły, orliki i podwórka — tylko w wyznaczonych godzinach!
Dzieci są dobrem narodowym, ale tylko w sloganach polityków. Gdy pojawią się już na świecie, przestajemy się nimi interesować — przynajmniej do 18 roku życia, czyli momentu gdy dostają do ręki kartę przetargową w postaci głosu wyborczego. Dzieci nie obchodzą samorządowców, ministrów, a nawet Rzecznika Praw Dziecka. Chyba że potrzebne jest tło do konferencji prasowej lub konwentu politycznego. Wtedy na obrazku dzieci muszą być. Ale tylko te schludnie ubrane, które nie robią zbyt dużo zamieszania.
Szkoła też nie jest dla dzieci. System edukacji jest narzędziem opresji, w którym dzieci spędzają więcej czasu na nauce, niż dorośli na pracy. A zazwyczaj i tak nie spełniają wyśrubowanych oczekiwań. Zabawa w szkole dozwolona jest tylko na szkolnych korytarzach, ale zawsze trzeba ją przerwać na dźwięk dzwonka. Podczas lekcji nauczyciele stoją na straży ciszy, bo nauka to nie rozmowa z kolegą z ławki, a już z pewnością nie zabawa!
Po lekcjach szkoła przestaje się interesować dziećmi. Uczniowie wychodzą z budynku i… nie bardzo wiadomo, co mają ze sobą zrobić. Przestrzeń przy szkole nie zaprasza do zabawy, odpoczynku, nawiązywania relacji z rówieśnikami. Zamiast ławek, zieleni, ogrodów znajdziemy tam parkingi samochodowe dla nauczycieli. Przecież ci muszą gdzieś zaparkować, nawet jeśli w szkole na 600 uczniów jest 30 pedagogów. Wiadomo, potrzeby dorosłych są ważniejsze niż potrzeby dzieci.
Młodsze odnajdą się na placu zabaw, ale jedynie do określonej godziny, żeby nie przeszkadzać okolicznym mieszkańcom. Gorzej z nastolatkami. Ci nie znajdą dla siebie miejsca ani na podwórkach zamienionych na samochodowe parkingi, ani na Orlikach budowanych z myślą o nich w jednej z obietnic wyborczych. Te, gdy przestały być priorytetem polityków, zajmowane są przez kluby sportowe. Dzieci mogą z nich swobodnie korzystać w godzinach lekcyjnych lub późnowieczornych, czyli wcale. Młodzi siadają więc na siłowniach plenerowych lub nielicznych parkowych ławkach. Ci, którzy mają więcej szczęścia, pójdą do domu lub do kolegi. Tam czeka na nich cały wszechświat internetu.
Zapomniał wół jak cielęciem był
Jak to możliwe, że tak szybko zapomnieliśmy własne dzieciństwo? Dlaczego nie znajdujemy czasu, chęci, wytrwałości, aby zabrać głos w imieniu naszych dzieci? Zawalczyć o ich prawa, o szacunek w miejscach publicznych? O przestrzeń dla dzieci wokół szkoły na spotkaniu z dyrekcją szkoły. O bezpieczne drogi rowerowe i czyste powietrze podczas głosowania w wyborach samorządowych? Zawalczyć o dyskusję o potrzebach dzieci?
Być może obiad w restauracji urozmaiciłyby śmiechy dzieci i wylana od czasu do czasu szklanka wody. A to już nie mieści się w naszym postrzeganiu luksusu, jakim jest jedzenie poza domem. Na plaży być może przebiegający kilkulatek obsypałby nas piaskiem. Taka wizja zdecydowanie wykracza poza nasze wyobrażenie o upragnionych wczasach all inclusive. Dzieci na weselu, w sklepie, w przestrzeni publicznej, czyli naszej wspólnej, uczą się życia i relacji społecznych. Czyli tego, czego od nich oczekujemy, ale chcielibyśmy chyba, aby już odpowiednio „uformowane” wyszły z łona matki.
Takie wymagania zamykają maluchy w domu, a wraz z nimi chowają przed światem młodych rodziców, szczególnie mamy najmłodszych dzieci. Nic dziwnego, że najbardziej przyjaznymi dla nich przestrzeniami okazują się być… centra handlowe lub sale zabaw. A wystarczy przypomnieć sobie, jak było, gdy sami byliśmy dziećmi i gdzie spędzaliśmy wtedy czas. Ówczesne podwórka nie istnieją, tamtejsza swoboda nie mieści się nam w głowach.
W Dniu Dziecka życzę wszystkim dzieciom, abyśmy my — dorośli — stali się rzecznikami ich spraw. Aby chciało nam się tworzyć dla nich świat przynajmniej takich możliwości, jakie sami mieliśmy. Nam dorosłym zaś życzę, abyśmy znaleźli chęć i czas na to, by popatrzeć na świat oczami dzieci. Nie tylko naszych własnych.