Close
Posiłek z dziećmi w restauracji?
Rodzice z dziećmi w krakowskiej restauracji

Z siódemką dzieci w restauracji…

Sytuacja z pierwszego dnia września 2019 roku. Ostatni dzień wakacji, niedzielne późne popołudnie. Cztery rodziny w samym centrum zabytkowego Krakowa postanawiają uczcić swoje spotkanie. W końcu, na co dzień, dzieli ich ponad 300 km odległość, a oni od jakiegoś czasu bardzo chcieli spróbować jedzenia w niedawno otwartej restauracji z kuchnią dalekiego wschodu. To nie jest eksluzywne miejsce, raczej w kategorii street foodu – jest za to popularne. I nie ma w tej sytuacji nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że te cztery rodziny to osiem osób dorosłych i… siódemka dzieci. W tak bardzo zatrważającym wieku: od 0 do 7 lat.

Zanim tam dotarli, stanęli wobec przemyśleń i dokonania na ich podstawie decyzji. Jak postąpić?

Jest kilka opcji. Zastanawiają się:

Pierwsza. Odpuścić.

Przecież taka ilość dzieci w restauracji to jakiś ponury żart. Nie przesadzajmy! Na pewno ktoś już po przekroczeniu progu zacznie na nas krzywo patrzeć. Bo z przerażeniem to raczej wszyscy popatrzą. Może ktoś powie nam coś niemiłego albo spowodujemy, że najzwyczajniej zrezygnuje ze swojego posiłku w tym miejscu. Zrobimy komuś przykrość naszą obecnością. Przecież nie możemy narażać innych ludzi na odgłosy, jakie wydają nasze dzieci. Bo one się lubią, śmieją się, chce im się też pić i usilnie wszyscy na raz dopytują się, gdzie jest woda i co będziemy zaraz jedli. Co prawda muzyka gra bardzo głośno… Ale jeśli będzie nas słychać bardziej? A jeśli coś pobrudzą? A stłuką? Dorosłym też się to zdarza, ale wiadomo? Może poczekajmy jeszcze kilka lat, jedźmy do domy, zamówimy to co zawsze.

Druga. Wchodzą.

Okazja się prawdopodobnie już nie powtórzy, krakowiacy ostatnio na wieczory nie mają opiekunki i raczej ciężko im się wyrwać wieczorem na rynek, a my, warszawiacy, tak rzadko odwiedzamy Kraków. Akurat po całym dniu na świeżym powietrzu znaleźliśmy się blisko knajpki, zachwalanej i popularnej. Jesteśmy już w miarę doświadczonymi, wielodzietnymi rodzicami. To nie pierwsze nasze wyjście do restauracji z dzieciakami. Na początek rozmawiamy z nimi, na poważnie, równy z równym. Mówimy: nie ma tu kącika dla dzieci, to nie klubik ani typowo dziecięca kawiarnia. Tu zasady są inne i trzeba być bardziej uważnym, trochę nawet naśladować rodziców. Za to jest takie jedzenie, którego jeszcze nigdy nie jedliście! Przeczytam Wam – słyszałaś kiedyś taką nazwę? Chcesz spróbować? Super! A wiesz co to jest Azja? Pokażę Ci, a to jedzenie… Oni właśnie takie jedzą. Spróbuj teraz złapać je pałeczkami. Zobacz obrazy na ścianie. Wiesz, dlaczego to miejsce tak wygląda?

Trzecia. Naklejka.

Przybywamy pod drzwi knajpy i rzut oka na drzwi daje nam jasną informację. Zakaz wózków. Zakaz wejścia dla dzieci do 6. roku życia. Nie mamy wyboru. Wybór i nasza ocena sytuacji się nie liczy. Nie dane nam spróbować, sprawdzić, doświadczyć. I jedzenia, na które bardzo mieliśmy ochotę, ani tego jak zachowają się nasze dzieci. Może siedziałyby spokojnie, a egzotyczne dla nich jedzenie okazałoby się całkiem fajne? Trochę przykro, trochę żal, szwagier się nawet oburzył. Zdjęto z nas ryzyko doświadczania świata razem z dziećmi. Za nas. Nie dla wszystkich restauracja z dalekowschodnim jedzeniem.

Jak się to skończyło?

To autentyczna sytuacja, wybór na szczęście należał do rodziców. Wybrali opcję drugą. Czy im się „udało”? Czy było sielsko? Nie, nie było. Dzieciaki marudziły, że jednak w większości za ostro, bleee, ała!…Ale… te pierożki ekstra!! Część żuła dymkę w sosie hoisin i mówiła, że lepsze niż kawałki mięska na słodko. A ten rosół? Super, jaki gruby makaron! Szkoda, że nie ma zabawek. Kiedy pójdziemy? O lustro! Poświrujemy przed nim?

Pierwszy widok jedzenia przestraszył, ale później rozpoczęła się degustacja i poznawanie dalekowschodniej kuchni.

Kelnerki uwijały się w takim tłumie, wymijając zręcznie tych, co spełzali z foteli. Było ciasno, głośno, marudnie, radośnie, czasem trzeba było kogoś złapać, a kogoś uciszyć. Były emocje na widok dziwnego jedzenia, ciekawość i zaskoczenie, że coś jest niedobre, a coś pyszne! Rodzice jak mogli wysprzątali po sobie jedzenie i kupę talerzy w nieładzie. Sztućce zgromadzili w jednym miejscu, a makaron podnieśli z podłogi. Zostawili stoliki zazwyczaj tak, jak je zostawiają bedąc w lokalu bez dzieci, z talerzami na blacie.  Z ogromną wdzięcznością – bo jedzenie bardzo im smakowało i oni, w przeciwieństwie do dzieciaków, najedli się po uszy – podziękowali obsłudze za sprawność działania i cierpliwość. Obsługa, choć zmęczona, odpowiedziała bez pretensji. Wielki rachunek zapłacony, napiwek wliczony. Koniec wizyty – zajęła trochę ponad godzinę.

Na szczęście mieli wybór. Wybrali jedną z opcji. Zadowoleni, że udało się wizytę przeżyć bez większej żenady, bez potłuczonej zastawy. Że najedli się tego pysznego jedzenia, że dzieciaki poznały coś nowego. Zmęczeni, bo jednak siedem to za dużo, i następnym razem w tym gronie wybiorą raczej inne miejsce, z salką dla dzieciaków. Ale tu chętnie wrócą już tylko sami. Bo przekonali się, że jest spoko. Bo nikt im nie zabronił spróbować.

Nawet dla niespełna roczniaków coś się znalazło do pochrupania.

Stanowisko naszej Fundacji Rodzic w Mieście

Nie napiszemy jako Fundacja więcej niż już zostało powiedziane w wielu komentarzach broniących prawa do obecności dzieci w przestrzeni publicznej. Ale warto podkreślić: Twoje dziecko to przyszły dorosły. Jakim będzie człowiekiem doświadczając trzech wymienionych wyżej opcji? Którą wybierzesz dla niego? Wolisz zamknąć go w bezpiecznych dziecięcych enklawach, przeczekać, aż zacznie być bardziej „cywilizowany” i nie przyniesie wstydu? A może wytłumaczysz mu, stając przed drzwiami restauracji, dlaczego jako dziecko pięcioletnie nie nadaje się, aby wejść i zjeść z Tobą obiad w knajpie w turystycznej miejscowości, w której wypoczywacie? Jest jeszcze…za mało człowiekiem?

A może najzwyczajniej w świecie chcesz, żeby dorastał w poczuciu, że nie jest od nikogo gorszy i może swobodnie poznawać z Tobą świat, że nie ma stref „bez niego”. A jednocześnie uczysz go zasad tego świata, gdzie coś wolno, a gdzie nie wolno.

Czasem wielkie, złe zmiany w świecie, zaczynają się od rzeczy drobnych. Na razie dwie knajpy wywiesiły swoje zakazy. I jest kilka hoteli o takim profilu. Ot, nic wielkiego, afera o nic, można powiedzieć. Ale miejsca te zrobiły to przy wielkim poklasku ze strony społeczeństwa i w tym…rodziców. Przy okazji wylewając rzekę hejtu na wyświechtane już „madki z bombelkami” i  również … sporo żalu na własne dzieci. Jaki to da sygnał restauratorom, właścicielom hoteli? Jakaż to dobra i wygodna opcja! Nakleić naklejkę na drzwi i wrzucić posta informującego o zakazie na swoim profilu społecznościowym – to można zrobić w kilka minut. Przynajmniej tyle problemów z głowy, koniec z nieprzewidywalną klientelą dziecięcą. Nie mówiąc już o zmniejszeniu kosztów.

Będziemy działać nadal

Jako Fundacja uważamy, że to zły kierunek. Każde wykluczenie społeczne jest złem, choćby nie wiem jak wiele pozytywnych komentarzy pod tą sytuacją się pojawiło. Prowadzimy projekt, który jest w opozycyjnym klimacie do sporu dyskusji – www.zmaluchem.pl. Znajdujemy, opisujemy, wspieramy, doceniamy miejsca przyjazne rodzicom (jak TAKIE lub TAKIE), również te, które robią to kosztem „ryzyka” odwiedzin przez dzieci w lokalu (jak TU). Czasem nawet pokusimy się o krytykę rozwiązań, które się nie sprawdzają. Z tych właśnie powodów, jak i faktu, że nasz zespół to mamy małych dzieci – dotknęły nas ostatnie wydarzenia.

Mamy świadomość, że temat jest szeroki i niełatwy. Że wiele w nim cieni i blasków, dlatego będziemy go jeszcze podejmować: w postach, filmach, rozmowach z restauratorami oraz audycji radiowej w Polskim Radiu i na antenie telewizji. Śledźcie naszego bloga, stronę FB i Instagrama.

Autor: Ada Rejch

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

CAPTCHA


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.